Mecenas Anna Bogucka-Skowrońska – adwokat, senator I, II i IV kadencji, sędzia Trybunału Stanu, członek NRA. Od początku istnienia NSZZ Solidarność była związana z tą organizacją jako doradca i współzałożyciel struktur miejskich i regionalnych. Współpracowała również ze związkową prasą. Internowana w stanie wojennym (w Strzebielinku, Gdańsku, Fordonie) i represjonowana. W latach osiemdziesiątych jako adwokat broniła społecznie w kilkudziesięciu procesach politycznych, w tym: Lecha Wałęsę, Annę Walentynowicz, Zbigniewa Romaszewskiego i Bogdana Lisa. W Słupsku prowadziła filię Biskupiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i Ich Rodzinom. Była także współpracowniczką Komitetu Helsińskiego w Polsce. Współzałożycielka Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, a w latach 1990-93 jego Sekretarz Generalny. Była Przewodniczącą Rady Miejskiej. Honorowa Obywatelka Miasta Słupska . Jest członkiem wielu stowarzyszeń, w tym od listopada 2019 roku – Członek Honorowy Stowarzyszenia Adwokackiego „Defensor Iuris”.
Kinga Dagmara Siadlak: Pani Mecenas, z zaangażowaniem pełniła Pani wiele ról i wykonała Pani ogromną pracę dla społeczeństwa. W każdej z nich na pierwszym miejscu stawiała Pani prawa człowieka. Z odwagą i zaangażowaniem występowała Pani w obronie tych, którym ograniczano wolność, broniła Pani najsłabszych i potrzebujących wsparcia. Wniosła Pani duży wkład w odrodzenie demokratycznego państwa, jak również w rozwój samorządności i społeczeństwa obywatelskiego. Teraz przed Adwokaturą pojawiają się nowe wyzwania. By skutecznie je realizować, potrzebujemy drogowskazów. Osób, które będą dla nas wzorem postępowania. Adwokaci w swojej misji muszą łączyć merytoryczność z odwagą. Pani Mecenas od zawsze walczyła o podstawowe wartości. Skąd wzięła się u Pani taka postawa? Jakie było Pani marzenie?
Anna Bogucka-Skowrońska: Dochodziłam do tego długo. Widziałam, że istnieją dwie rzeczywistości. Ta, której jesteśmy prawnie podporządkowani i druga, o której myśleli i mówili nasi rodzice, nasi krewni. Ja miałam szczęście być wychowywaną w rodzinie typowo inteligenckiej. W moim rodzinnym domu bywali różni ludzi, koledzy ojca – adwokaci. Prowadzone były różnego rodzaju dyskusje, ale one nie były jakoś wyraźnie antyrządowe, ja tego tak nie postrzegałam. Natomiast zdawałam sobie sprawę z tego, że rzeczywistość, która mnie otacza, nie odpowiada oczekiwaniom moich rodziców. Dorastałam, dojrzewałam, uczyłam się. Trafiłam na studium doktoranckie, bo tam byli kierowani ambitniejsi studenci i tam poznałam się z Jackiem Taylorem, którego wujkiem był Jan Nowak-Jeziorański i którego także przez Jacka Taylora poznałam osobiście. Bardzo się z Jackiem zaprzyjaźniliśmy i gdy okoliczności życiowe sprawiły, że ani on, ani ja nie mogliśmy zostać na uczelni, to skierowaliśmy nasze działania na aktywność społeczno-polityczną i spotykaliśmy się dalej w trakcie odbywania przeze mnie aplikacji w Gdańsku. Już wówczas działały tam różnego rodzaju odłamy różnych ugrupowań opozycji demokratycznej. Adwokaci byli niezwykle pożądani w tej działalności. Co ważne, mieliśmy łatwość w interpretacji przepisów i sporządzania różnego rodzaju pism, wyrażania stanowisk.
Powoli ten ruch Solidarnościowy rósł w siłę i rozszerzał się o kolejne wartościowe osoby. Ale to nie jest tak, że mieliśmy wśród siebie tylko osoby z pozytywnym nastawieniem i gotowe do działania. Niestety, w tamtych czasach część inteligencji zachowywała się bardzo oportunistycznie. Po cichu nas popierano, ale… Zawsze pojawiały się argumenty przeciwko podjęciu wspólnej aktywności: „bo mogą nam zrobić krzywdę”, „bo mogą powyrzucać dzieci ze studiów”, „mogą to czy tamto”. Ja im zawsze odpowiadałam, że mnie mogą to samo zrobić.
Jednak działałam dalej, bo wierzyłam, że to, co robię, jest słuszne.
W tamtych czasach wszyscy mieliśmy świadomość sytuacji, bo przecież żaden inteligentny człowiek nie mógł powiedzieć, że tamten kraj i zasady, jakimi się rządził, był normalny. Dlatego nie wszyscy garnęli się do tego, by coś zmienić, nie wszyscy wierzyli, że jest to możliwe. Zdawało się, że wielu osobom, które w swoim konformizmie trwały, ten stan rzeczy niewiele przeszkadzał. Zatem, była cała masa ludzi, którzy świadomie pozostawali całkowicie bierni. Aktywiści natomiast nie mieli lekko. Ówczesna władza działała w ten sposób, że gdy widziała, że opozycja aktywizuje się, zaczynały się zatrzymania, aresztowania, wszczynano przeróżne postępowania: od administracyjnych, przez pracownicze, po karne. Wydawano wyroki, zamykano w zakładach karnych, a następnie dokonywano amnestii. Tak to działało, my powoli posuwaliśmy się mimo wszystko do przodu. Mieliśmy kryzysy i zwątpienia, ale wola walki o praworządność była silniejsza.
Później nastały: stan wojenny, okrągły stół, transformacja. Na początku wielu nie wierzyło, że zapowiadane przemiany mogą odbyć się bezkrwawo. Ja sama nie wierzyłam. Droga była trudna i żmudna. Dlaczego nie zabrakło nam siły i determinacji, by przeć do celu, jakim było wolne i w pełni demokratyczne państwo polskie? Otóż nie byliśmy w tym sami. W naszym imieniu mówiła cała Polonia, mówił Ojciec Święty Jan Paweł II, mówiły wszystkie instytucje chroniące prawa człowieka w Europie, mówili wszyscy wielcy Polacy, np. Zbigniew Brzeziński, Jan Nowak-Jeziorański. Kiedyś nawet, gdy był w Warszawie przysłał mi kwiaty przez Zbigniewa Brzezińskiego… do dziś nie mogę odżałować, że nie było mnie wówczas w Warszawie i nie mogłam Zbigniewa Brzezińskiego poznać osobiście. To były niezwykłe znajomości, ważniejsze niż pół szuflady odznaczeń, które mam. W końcu się udało. My wszyscy z tego „pierwszego rzędu” weszliśmy do parlamentu. Mieliśmy jakąś wizję ogólną, ale nie mieliśmy szczegółowych pomysłów, jak rozwiązać konkretną kwestię. Mimo to wiedzieliśmy jedno – ludzie muszą żyć godnie w kraju z odpowiednim zabezpieczeniem socjalnym, w kraju, w którym nie będą czuli się gorsi tylko dlatego, że są biedni, w kraju suwerennym i niepodległym, aby nie postrzegano rządzących jako naruszających podstawowe zasady praworządności.
Mnie z racji wykonywanego zawodu bliskie były także kwestie związane z uniemożliwieniem ponownego naruszania podstawowych zasad, jak chociażby trójpodział władzy. Dlatego obecnie tak bardzo boli mnie, że aktualnie przeprowadzane reformy wymiaru sprawiedliwości niszczą wszystko, co z takim trudem udało nam się kiedyś osiągnąć. Bo przecież osiągnęliśmy to, co wydawało się zupełnie niemożliwe, a jednak – dzięki mozolnej pracy, odwadze wielu ludzi i niezwykłemu uporowi -odnieśliśmy sukces. Znamiennym jest, że te same argumenty aktualne były pod koniec lat 80-tych i są aktualne teraz. Mój program na rok 1989, który ja sobie opracowałam na własne potrzeby i o którym opowiadałam podczas spotkań wyborczych, jest aktualny w obecnym czasie, o tym samym mogę mówić i mówię w czasie protestów organizowanych przed sądami. Właściwie w ostatnich dwóch latach podczas spotkań, które odbywałam z obywatelami sprzeciwiającymi się deformacji wymiaru sprawiedliwości, widziałam te same problemy, z którymi dawniej my się mierzyliśmy. Chodzi oczywiście o naruszanie trójpodziału władzy. Reformę, która została przeprowadzona w ostatnich latach, odbieram jako brutalne niszczenie tych standardów, które z takim trudem udało nam się z wówczas wypracować. Dużo wysiłku włożyliśmy w utworzenie Krajowej Rady Sądownictwa, która z założenia miała stać na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Taką też rolę spełniała przez wiele lat. Niestety, obecnie jej kształt i skuteczność działania stawiają pod znakiem zapytania ustawowe zadania tejże instytucji. Oczywiście, dawniej również istniał tam pewien element polityczny, niemniej jednak miał on zupełnie inny cel. Inny był zamysł. Przedstawiciele sejmu i senatu byli członkami KRS, ale tylko po to, by możliwa była konstruktywna współpraca. Gdy zostałam wybrana do Krajowej Rady Sądownictwa, za IV kadencji Senatu, to praktycznie bez przerwy przenosiłam problemy do rozwiązania – z senatu do Rady i na odwrót. Odbywała się rzeczowa dyskusja i wspólnie poszukiwano rozwiązań. Działaliśmy dla dobra wymiaru sprawiedliwości, a nie dla własnych partykularnych czy partyjnych interesów. Można to ująć tak, że działania parlamentu i Krajowej Rady Sądownictwa były sprzężone, przemyślane a kompetencje jednego organu pozwalały na wykonanie postulatów drugiego. To była dobra współpraca, a element udziału sędziów wybieranych w oderwaniu od czynnika politycznego, był tym zaworem bezpieczeńtwa, który nie pozwalał na działania stricte polityczne. Mieliśmy jeden wspólny cel. Tym celem była gwarancja niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Dbaliśmy o to, aby nie było żadnej możliwości łamania sędziowskich sumień.
Teraz, po latach budowania demokracji, gdy wydawało się, że już nic złego wydarzyć się nie może, mamy sytuację, jaką mamy. Jest ona bez wątpienia zła. Ja, z uwagi na swój stan zdrowia, także nie jestem w najlepszej kondycji. Ale nie rezygnuję ze swojego marzenia o autentycznej demokracji. Marzenia o wolnym praworządnym państwie, dobrej współpracy pomiędzy jego organami, dobrym, mądrym prawie. Takim prawie, które daje ludziom poczucie bezpieczeństwa w każdym aspekcie. I takiej władzy, której można zaufać. To moje marzenie jest i powinno być taką nadzieją, która zawsze człowiekowi towarzyszy i jest podstawą wszelkich jego działań. Widzę wielu młodych, aktywnych prawników, którzy tak samo jak ja dawniej, rozumieją sytuację, w której jesteśmy i którzy chcą zmieniać rzeczywistość. Cały czas uważałam i nadal tak sądzę, że działamy po to, aby Ci, którzy przyjdą po nas, wzięli w ręce to dziedzictwo. Moje marzenie chcę oddać w ręce młodych prawników, a – póki żyję – razem z nimi je realizować.