AKCJA APLIKACJA: Dobry patron to podstawa !

defensoriuris

Zdanie egzaminu wstępnego na aplikację to początek. Całkiem dobry, ale jednak nadal początek. Gdy opadną emocje związane z pozytywną informacją, nasze – wymęczone czytaniem tekstów ustaw – oczy doznają szoku. Nagle okazuje się, że nasza meta jest tylko etapem całego maratonu. Trzeba załatwić szereg dokumentów, znaleźć patrona, ewentualną kancelarię, gdzie będziemy zatrudnieni … Ale zatrzymajmy się na chwilę, weźmy oddech, a w tym czasie ja … Podzielę się czymś z Państwem.

Gdy kończyłam studia na Uniwersytecie Szczecińskim (wspaniała uczelnia) byłam coraz bardziej sceptyczna do startowania na aplikację (a już na pewno nie adwokacką). Wiedziałam bowiem, że koszty z nią związane są okrutnie wysokie, a zarobki (o ile w ogóle są – bo np. w Szczecinie bywało z tym różnie) niewielkie. Powróciłam do Słupska, miałam wyznaczoną datę ślubu i nie widziało mi się przedłużanie studiów – innymi słowy – nie chciałam żyć na garnuszku rodziców. Splot szeregu okoliczności doprowadził do pewnego telefonu. Zadzwoniła do mnie znajoma – wówczas jeszcze aplikantka radcowska – która powiedziała, że jej koleżanka potrzebuje kogoś do pomocy (do rozkładania dokumentów i takie tam). I tak trafiłam na rozmowę do … tak, adwokata. Podjęłam się zadania, choć w głowie miałam jednak myśl, że chcę pracować w sądzie i podejść do egzaminu zawodowego za kilka lat.

Na początku swojej pracy byłam tak zestresowana, że do dzisiaj pamiętam, jak bolał mnie kręgosłup. Choć moja Szefowa przy pierwszej rozmowie zaproponowała mi przejście na „Ty”, to bałam się jeszcze bardziej. Dostawałam do napisania pisma (na szczęście z tym nie miałam problemu), ale z dnia na dzień byłam rzucana na coraz głębszą wodę (nie zliczę ilości zaliczonych przy tym gaf). Jeżeli można kogoś zarazić miłością, to ja zachorowałam okrutnie.

Jednak pewnego dnia zadzwoniono do mnie z Sądu Rejonowego w Słupsku. Zaproponowano mi możliwość przyjęcia pracy w charakterze asystenta sędziego. Mogłam mieć zatem to, co dawałoby mi stabilizację i stanowiło powrót do pierwotnego planu. W rodzinie zdania były podzielone, ale skłaniały się ku pewniejszemu – pracy w sądzie na etacie. Mój Mąż dał mi wolną rękę (za co jestem mu bardzo wdzięczna).

I tak .. oszalałam. Zdecydowałam się zaryzykować i zostałam w kancelarii. W miejscu, gdzie pozwolono mi się rozwijać, obdarzono mnie zaufaniem przekraczającym wyobraźnię (Ludzie, ja dostałam na samym początku pin do karty swojej Szefowej!). Nigdy nie traktowano mnie jak człowieka gorszego sortu, a jak równorzędnego partnera. Mogłam powiedzieć swoje zdanie, nie zgodzić się z czymś z przekonaniem, że nie odbije się to na moim zatrudnieniu. Mój poziom lojalności był wysoki, a Szefowa nie odpuszczała i .. dopięła swego – zostałam aplikantem.

Z czasem moja Szefowa stała się moim Patronem. Ale jakim! Takim, który nie tylko wymaga, ale także pomaga. Takim, który nauczył mnie pokory, oduczył kilku nawyków, ale pozwalał być sobą. Gdy przedłużała się substytucja – ratował, gdy był problem – nauczył, że odpowiedzią na niego jest szukanie rozwiązania, a nie rozpacz. Kiedy popełniłam błąd, zawsze powtarzał, że nie popełnia ich ten, kto nic nie robi.

Dlatego życzę Wam, abyście w tym momencie, poszukali takiego Patrona. Nie idźcie na łatwiznę, zróbcie to sami. Aplikacja to nie jest czas do „odbębnienia”, to szansa, aby czegoś się nauczyć i popracować nad tym, jakim adwokatem czy radcą prawnym chce się być. Dobry Patron to więcej niż szef. To osoba, której możecie naprawdę zaufać i do której będąc po egzaminie, będziecie chcieli dzwonić, sięgać po radę. Zły patron zniechęci Was do pracy, porzucicie aplikację w trakcie albo w mękach skończycie ją, by się tylko uwolnić. Wymęczy Was tak, że będziecie źle się ze sobą czuć, stracicie zapał. Nie nabierzecie pewności siebie, która jest niezbędna w tej pracy. Będziecie wiecznie toczyć ze sobą małe wojenki, wylewać żale znajomym.

Żeby zatem nie narzekać – trzeba działać i szukać. Nie później, tylko teraz. I mówię to ja, z perspektywy mniejszego miasta, gdzie adwokatów jest zdecydowanie mniej niż np. w Warszawie.

Wiem, że miałam szczęście, ale miałam też nosa. Przecież miałam wybór i dzisiaj – już jako adwokat – ciągle go mam, a jednak siedząc w kancelarii przy biurku i patrząc przed siebie, widzę swojego Patrona w pokoju naprzeciwko.

 

Ten post dedykuję swojemu Patronowi, adw. Kindze Dagmarze Siadlak, dzięki której zostałam adwokatem oraz r. pr. Annie Marii Kowalskiej, dzięki której swojego Patrona poznałam.

Możesz być zainteresowany też poniższymi artykułami

Zostaw komentarz

Ta strona używa plików cookie, aby poprawić komfort korzystania z niej. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko temu, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuj Czytaj więcej

Polityka prywatności & cookies