Nawiązując do ostatniego felietonu Pani Mecenas Patrycji Kasicy – chciałbym dodać słów kilka na temat adwokackiej umowy b2b i o tym, dlaczego ona korzystna żadną miarą nie jest.
Chcąc rozmawiać o takich umowach – musimy wyjść od konstrukcji umowy o pracę.
Mamy zatem przede wszystkim art. 22 § 1 K.p.: przez nawiązanie stosunku pracy pracownik zobowiązuje się do wykonywania pracy określonego rodzaju na rzecz pracodawcy i pod jego kierownictwem oraz w miejscu i czasie wyznaczonym przez pracodawcę, a pracodawca – do zatrudniania pracownika za wynagrodzeniem. Dalej – w art. 29 § 1 oraz 3 określono dalsze cechy (elementy) umowy (stosunku) pracy, mianowicie:
1) rodzaj pracy;
2) miejsce wykonywania pracy;
3) wynagrodzenie za pracę odpowiadające rodzajowi pracy, ze wskazaniem składników wynagrodzenia;
4) wymiar czasu pracy;
5) termin rozpoczęcia pracy, a także:
6) obowiązującej pracownika dobowej i tygodniowej normie czasu pracy,
7) częstotliwości wypłat wynagrodzenia za pracę,
8) wymiarze przysługującego pracownikowi urlopu wypoczynkowego,
9) obowiązującej pracownika długości okresu wypowiedzenia umowy o pracę,
10) układzie zbiorowym pracy, którym pracownik jest objęty,
11) a jeżeli pracodawca nie ma obowiązku ustalenia regulaminu pracy – dodatkowo o porze nocnej, miejscu, terminie i czasie wypłaty wynagrodzenia oraz przyjętym sposobie potwierdzania przez pracowników przybycia i obecności w pracy oraz usprawiedliwiania nieobecności w pracy.
*
Z mojego doświadczenia zawodowego ostatnich paru tylko lat wynika wyraźnie, że kontrakt b2b z reguły mocno balansuje na granicy umowy o pracę. Trzy kancelarie o bardzo różnym profilu i specjalizacji to naprawdę dostateczny materiał porównawczy. W przypadku ostatniego biura nie mam najmniejszych wątpliwości, że faktycznie wykonywałem umowę o pracę (rodzaj, gdzie, kiedy, w jakich godzinach, dniach, dobowa i tygodniowa norma pracy, częstotliwość wypłaty wynagrodzenia, określenie urlopu, potwierdzanie obecności – jak się okazało – przy pomocy karty elektronicznej do otwierania drzwi).
*
Z kwerendy moich znajomych – radców i adwokatów – wynika, że gdy aplikowali do innych dużych (korpo?) kancelarii, w tym takich bardzo znanych nazwisk, narzucano im obowiązek prowadzenia księgowości wyłącznie w biurze wskazanym przez Kancelarię, by mieć kontrolę nad dochodem zleceniobiorcy, czy przypadkiem nie ma tam porad prawnych na paragonach albo urzędówek na fakturach.
W tych Kancelariach miałem medianę zarobków netto 6 500,00 zł – 7 500,00 zł. Celowo posługuję się netto, bowiem wszyscy jesteśmy płatnikami VAT, a co za tym idzie – nawet mając jakieś minimalne koszty (telefon – jeśli używamy własnego, jak w moim wypadku, czasem leasing pojazdu) i tak lwią część tej daniny się płaci (pomijając przy tym, że tego typu wydatki pomniejszają znacząco to, co faktycznie w kieszeni pozostaje). Różnie był także kształtowany zakaz konkurencji – przeważająco jednak w taki sposób, że poza urzędówką nie można świadczyć jakiejkolwiek innej pomocy prawny, gdziekolwiek indziej. Było to obwarowane naprawdę wysokimi karami umownymi (rzędu 200 000,00 – 300 000,00 zł). W ostatniej Kancelarii także urzędówki były niemile widziane, oczekiwano całkowitego oddania organizacji.
*
W ostatniej Kancelarii byli radcowie, zatrudnieni w oparciu o pracę. Ich netto mogło się równać mojemu netto – tyle tylko, że netto pracownika nie ma już dalszych obciążeń, a z mojego dopiero muszę opłacić daniny publicznoprawne. Mit, jakoby kontrakt b2b miał oferować więcej – musi upaść, bo więcej dostaję na etacie: na rękę, w urlopie, a wreszcie w emeryturze. Prosty rachunek, bez szczególnych podliczeń, wskazuje, że jeśli z kwoty 6 500,00 zł zapłacę mniejszy ZUS – to jest to i tak kwota ok. 1 200,00 zł; odprowadzając zaliczkę na podatek dochodowy (przy tym zarobku to jakieś 600,00 – 700,00 zł) pozostaje niewiele ponad 4 500,00 zł. Jeśli mam minimalne koszty utrzymania firmowego (leasingowanego) samochodu, może komputera, systemu informacji prawnej, jakiegoś abonamentu telefonicznego wraz z aparatem – to wynagrodzenie takie nie jest szczególnym luksusem. I jest – w dodatku – realnie niższe o jakieś 2 000,00 zł od tego, co zostaje w portfelu pracownika-prawnika (wprost: radcy prawnego na etacie).
*
Na każdym z tych kontraktów czułem się, w stopniu mniejszym lub większym, wyzyskiwany.
*
Dodam, że od początku roku 2020 do końca lutego 2021 r. pozostawałem prawnikiem in-house w Poczcie Polskiej S.A. Otrzymywałem wynagrodzenie netto („do ręki”) w wysokości 4 900,00 zł – a przy tym miałem przewidziany socjałl(np. sławetne wczasy pod gruszą, karnet sportowy za 50,00 zł). Miałem także 26 dni pełnopłatnego urlopu. Mógłbym też – gdyby istniała taka potrzeba – bezpiecznie chorować wiedząc, że mam zabezpieczenie finansowe na taką ewentualność.
*
Gdybym mógł być pracownikiem kancelarii – w miejsce b2b – otrzymałbym także realną ochronę swoich praw – przed mobbingiem czy nagłym zwolnieniem.
*
Dobijam powoli 40 i częściej myślę o tym, jakie mam zabezpieczenie socjalne, np. gdy poważniej zachoruję. Dlaczego, będąc faktycznie pracownikiem, mam udawać, że to zlecenie i rezygnować z uprawnień z etatem związanych?
*
Wreszcie, dlaczego – jako adwokat – mam gorszą pozycję na rynku pracy, bo pracuj.pl jest pełne ofert dla radców, w których adwokatów się wyłącza z rekrutacji – bo pracodawca chce etatowego radcę?